piątek, września 30, 2005

Bye USA

Czas płynie szybko. Ostatnie dni spędziłem u wujka, byłego marynarza, który zamieszkał tu na stałe w roku 1950 i jemu te 55 lat minęło szybko to jak mi te 3,5 miesiąca miało się dłużyć? Opowiadał mi zresztą masę ciekawych historii, najlepsza z nich to o przeszmuglowaniu jego żony z Polski do USA. Była przebrana za murzyna. Kiedyś tu ją przytoczę, bo niezmiernie ciekawa.
Jutro wyruszam, przydałoby się odpowiedzieć na pytanie - jakie są Stany? Odpowiadam więc: różne, baaardzo różne. Od wspaniałego Princeton, w którym pracował Einstein, które wygląda uroczo i nawet nie ma tam McDonalda (!) przez ulice Manhattanu (w innych częściach NY nie byłem), pełne ludzi, gdzie policjanci przechodzą na czerwonym świetle po klub Polus (Linden, New Jersey) który nie różni się od przeciętnej polskiej dyskoteki (włączając publikę).
Tu gdzie jestem, w małych dzielnicach mieszkają obok siebie Portorykańczycy, Polacy i Meksykanie żeby parę ulic dalej podziwiać XIX wieczne domy z widokiem na zatokę warte po 700.000$ i więcej.
A ja byłem zaledwie w kilku miejscach tego przeogromnego kraju. Nawet tubylcy czasem nie znają go za dobrze, gdy pewien student z Nowego Meksyku wysłał na Uniwersytet w New Jersey list do profesora z zapytaniem czy może tam studiować, ten odpisał, że najpierw musi sobie załatwić wizę.
Czy chciałbym tu żyć? Gdybym się tu urodził na pewno tak, jako imigrant nie do końca, smutny jest widok Polaków mieszających angielski z polskim albo po drugiej stronie takich którzy po kilku miesiącach zapomnieli mówić po polsku. Smutny jest również widok ludzi którzy mieszkają w swoich gettach i nawet nie umieją mówić po angielsku! Z reguły widać tam raczej nieporządek i biedę, zaczyna się człowiek zastanawiać: czemu oni koniecznie chcieli tutaj przyjechać? Chyba w ich ojczystych krajach żyć się nie dało...
Cieszę się, że wracam! Przy okazji: parę miesięcy dzieli mnie od podróży do Kolumbii!

Brak komentarzy:

Obserwatorzy